niedziela, 10 maja 2015

Czasami są takie chwile...

Kiedy arbitralnie uświadamiam sobie istnienie własnego bytu. Skrupulatnie krok za krokiem doświadczając cyklicznych impulsów świadczących o autentyczności otaczającego świata. Nie film, nie powieść, nie gra, ni uprzedzająca sen celów upragnionych kraina. Nie objęcia Morfeusza same w sobie.
A tu i teraz.
Sekunda za sekundą, minuta za minutą, chwila za chwilą.
Realna egzystencja ducha w sferze materialnej.
Teraz, jutro i za miesiąc.
Krótkie chwile przebudzenia nasiąknięte klarownym doznaniem samoświadomości.
funkcjonuję
istnieję
żyję
W akompaniamencie spanikowanego krzyku- 
TO WSZYSTKO DZIEJE SIĘ NAPRAWDĘ
Misterny wysiłek permanentnego ocalenia niniejszego zwrotnego momentu spełza na niespełnionej aspiracji wraz z nadejściem sennego majaku. 
Zasypiam.

Są takie chwile...
Kiedy personalne ambicje pokrywają się z pragnieniami pancernego autopilota.
Uzmysłowienie faktu dysponowania silniejszą wolą pozwala przypieczętować jednoznaczny dowód na obecność siebie za pośrednictwem ciała. Albowiem...

Są takie chwile...
Kiedy lawiruję na krawędzi utraty.
Pewności oraz wiary we własne istnienie.


I wreszcie nadchodzą takie chwile...
Kiedy unaocznia się niezbity objaw ingerencji, niejako dla potrzeby manifestacji własnego jestestwa.

Charakter. Determinacja. Siła. Dowód. Wola. Stosunek. Życie. Świadomość. Pewność

Poświęcam wszelkie zasoby energii przenikając władczo ku obwodowi zewnętrznemu. Determinuję wszelką wolę na wyznaczony cel by przejąć władzę nad decyzjami. Słysząc w samotni swój własny tembr głosu odczuwam wygraną. Kontrast jednostki następuje efektywnie.


Konsekwencje.
Wciąż funkcjonując pod płaszczem coraz częściej jednak wpływam na słowa i czyny. Najbliżsi zaczynają z wolna dostrzegać przejawy.
Boją się, drżą, płaczą i uciekają.
Widzą i znają niezrozumiałe dla mnie kwestie.
Pragnienie okazania swojej istoty przerodziło się w skrajność okazywanych cech.
Cicha apokalipsa...

~*~

Spokój ewoluujący w oziębłość.
Strach i miłość w morderczą pułapkę.
Pewność w bezduszność.
Siła w agresję.
Zaś dieta w dwutygodniową głodówkę.

Nieznajomość reali świata zewnętrznego przeobraziła relacje i ciało w zgliszcza. 
Uczłowieczenie niebezpieczeństwa tak zarówno wobec siebie, jak i najbliższych.
Tracę siły, cierpię na bezsenność, nie rozumiejąc praw odrzucam je jednocześnie starając się ślepo wprowadzić własne...
Kocham pełnią.
Złoszcząc się wpadam w szał rzucając nożami.
Ze szczęścia śpiewam, jak nigdy dotąd.
Pragnąc chłonąć zapominam o czasie.
Pragnąc schudnąć doznaję jadłowstrętu, ćwiczeniami doprowadzając organizm na skraj wyczerpania.
Pragnąc być jestem z całych sił... 
Niszczę relacje, spalam przeświadczenia, dewastuję dotychczasowe reguły. 
Wszystko, co stworzył autopilot.
Uszczęśliwia mnie każdy przejaw mojej osoby, bez względu na maść czynu rozkoszuję się niezaprzeczalnym faktem posiadania władzy nad ciałem i umysłem. 
Jaskrawym czynem nakreślam własną jednostkę.

Z tęsknoty i pragnienia bycia żywym.

,,I still wave at the dots on the shore
And I still beat my head against the wall
I still rage and wage my little war
I'm a shade and easy to ignore"





wtorek, 10 marca 2015

Diagnoza.

Osobowość skrajnie 
psychopatyczna i schizoidalna.


Pokłosie diagnozy przeprowadzonej w asyście różnorakich testów nieprzejednanie ukazuje na czarno białym arkuszu ksero wyakcentowaną, czerwoną sinusoidę, beznamiętnie uzmysławiając antynomiczność osobowości. 
Cechy dotychczasowo naznaczające fundament, ad oculos figurujące pod mianem autorytatywnej namiastki mojego 
jestestwa, ciepłym, czwartkowym wieczorem, opieczętowano domeną zaburzeń. Wyrażając zgodę na rekonwalescencję w następstwie predestynuję o kompleksowy reset całokształtu względem znanej mi istoty siebie. Mozolnie, acz imho skutecznie, zaczynam dostrzegać mnogość atutów śpiączki, albowiem nie dysponując niczym wartym sprzeciwu zyskuję tym samym bezcenną szansę na nowe życie.


(R)Ewolucja.

Znając pierwotną identyfikację operuję tym samym wiedzą o anomalii, analogicznie pozwalając przyswoić oraz zrozumieć meritum schorzenia. Diametralne modyfikacje dotychczasowo współistniejąc z pełnią niewiadomych machinalnie pretendują do miana priorytetowych przedsięwzięć, całkowicie dla mnie zrozumiałych. Pomimo, iż owe terminologie w dwóch słowach zawierają kwintesencję mojej osobowości spoglądanie wgłąb poprzez pryzmat zaburzeń, czy chorób uważam za cokolwiek krzywdzące, albowiem ni zaburzenie, ni choroba określa nasze jestestwo, lecz to, co czujemy oraz kim jesteśmy.
Aczkolwiek w przypadku prosperowania podług zidentyfikowanych nieprawidłowości dyssocjlanych, czy aby niezaprzeczalnie uwidocznię siebie?
Równie niewykluczonym scenariuszem fantazja wzmaga lęki płodząc wizję robota wprost z taśmy produkcyjnej gabinetu lekarskiego...

czwartek, 12 lutego 2015

Przebudzenie

Miałam tutaj pisać =')


Niebyt to swoisty wymiar alternatywnej rzeczywistości w której prawo względności Einstein'a uchodzi za mit. Przenika doń obrys świata nam znanego odbity na kalce rozdzielającej oba Wszechświaty. Im dłużej hibernujesz tym mniej pamiętasz. Zapomnienie jest tu miarą jednostki czasu.

Tylko, że czas nie istnieje i nigdy w naturze nie miał on prawa bytu.
Jest terminem wykreowanym przez ludzkość ku potrzebie władzy nad własnym życiem. Lubimy posiadać choćby tę iluzoryczną kontrolę, bowiem z jej braku człowiek pogrąża się w chaosie za którego granicą widnieje obłęd, bądź zatracenie- nicość.
Byt zamierający w marazmie nieświadomie pogrąża się w niezliczonych replikach minionego wczoraj. Mityczny czas nie tylko ewoluuje w amnezje, ale i przybiera formę osobliwości horyzontu zdarzeń poza którym świat płynie w nasilonym tempie, zaś dla niego człowiek weń uwięziony zamiera w bezruchu. W następstwie letargu czyha bezsenność, a kiedy noc zastępuje nam dzień, każda z nich zdaje się być jednym, niewyobrażalnie długim. To scena samotności. Dla ekstrawertyka jest czymś na wzór powolnej śmierci. Zachodząca niewidoczna zmiana przemienia go nie tyle w introwertycznego outsidera, co dzikusa o nasilonym stadium lęków i fobii.

Z takiego gówna przebudzić może jedynie silny impuls.
Podczas, gdy miesiąc temu upalny lipiec ogrzewał deszcz, a wczoraj mroźny listopad rozścielał chodniki czerwienią liści, do osoby pogrążonej w martwicy dociera dobitna prawda tej zależności, lecz nim zdąży cokolwiek postanowić mroźny luty już przeistacza letnie krople w płatki śniegu.

Wystarczył jeden długi nieprzespany dzień.
Aby otworzyć oczy. Pośród słonecznych promieni dostrzegłam tętniący życiem świat. Widziałam drzewa, niebo, puszyste obłoki. Spacerujące rodziny i jakiś samochód. Przestałam tęsknić przez szybę. Uczestniczyłam w najpiękniejszym spektaklu natury, a co najważniejsze- byłam świadoma. 

Najtrudniej pogodzić się z utratą.
Śpiąc przez okres trzech lat bez jakiejkolwiek świadomości przemijającego życia nie zdawałam sobie sprawy z utraty samej siebie. Pamiętam jedynie nieliczne momenty krótkich przebudzeń, może miesiąc. Jeden na trzydzieści cześć. To na tyle chorowita frekwencja, iż nie omieszkam stwierdzić po części opóźnienia rozwoju.

Nie żałuję.
Samodzielne wyswobodzenie się z nicości jest tym samym pierwszym osobistym sukcesem na płaszczyźnie sfery mentalnej. Nauczywszy się percypować piękno w najmniejszym przejawie życia zyskałam tym samym pełne pokłady szczęścia, co z kolei pozwoliło rozkiełznać depresję.
Nawet jeśli to chwilowa sinusoida nie uważam ceny za wygórowaną.


Choć wciąż na ogół tkwię za szybą powoli zaczynam ją przekraczać. 
Umożliwiają to między innymi wizyty u specjalistów. 
Niestety wciąż potrzebuję motywu dla przekroczenia progu, 
staram się jednak zaprzestać ich posiadania, 
aby swobodnie opuścić dom. 
Spacery koją lepiej od stabilizatorów; 
zimowe powietrze oczyszcza i nastraja do działań.
Pozwoliło to stworzyć swój mały "biznesplan"
 z terminem wcielenia na wrzesień.

  • Powrót do szkoły
  • Powrót na zajęcia teatralne
  • Powrót do łucznictwa (?)
  • Powrót do tańczenia
  • Pogłębiać wiedzę o kosmosie
  • Pogłębiać wiedzę o dinozaurach
  • Pogłębić wiedzę psychologiczną i kognitywistyczną 
  • Częściej jeździć na łyżwach
  • Częściej pływać 
  • Zapisać się do szkoły muzycznej
  • Wstąpić do kółka fotograficznego

Rozwijanie pasji jest dla mnie tym szczególnie ważne, iż zawsze utrzymywało we mnie chęci do życia. To one pozwalają mi wzrastać i cieszyć, jak nic innego. Wiem, że w akompaniamencie widniejących w kalendarzu terminów życie przestanie przeciekać między palcami.
To mały krok w kierunku samoświadomości, lecz wielki dla przyszłości.

~*~

Z dzisiejszej wizyty u psychiatry wróciłam z receptą na kolejną dawkę Depakiny i nowy lek Ranofren w dawce 1,5 dziennie mający za cel mnie wyciszyć. Mimo, iż to czysty bloker zwrotnej serotoniny i dopaminy, który zrobi ze mnie ćpuna, to staram się myśleć życzeniowo i pozytywnie- jeśli tylko zdoła wyciszyć mnie odpowiednio silnie stanę się sobą.
Po raz pierwszy w życiu.

~*~

Istnieje jeszcze jeden powód do uciechy

Jestem kłębkiem szczęścia...

wtorek, 20 stycznia 2015

Jeden

Nazywam się Liwia Iwanowa. 
Mam 21 lat i dużo kotów, które podobnie, jak pióra są moim słodkim nałogiem. W przypływach weny twórczej uwieczniam chwile na matrycy starego, dobrego Nikona. Opcjonalnie lubię też powyć do księżyca, acz nie zawsze wychodzi to na dobre sąsiadom i pozostałym domownikom. Mieszkam w małym miasteczku, które kocham całym sercem, jak i mój dom otoczony małym jeziorkiem, parkiem i źródełkiem z szeleszczącym wodospadem. Od kilku lat jednak oglądam ten widok zza okien. Czasami przyłapuje się szepcząc za światem z utęsknieniem, czasami tylko wgapiając wzrok w korony drzew.
Świat. Świat dawno o mnie zapomniał, dla niego nie istnieję. Już nie. Uznaję to za miły skutek uboczny moich decyzji, albowiem pozwala zacząć od nowa z czystą kartą. Pozostały mi nieliczne jednostki, więc pielęgnuje je, dbam i wpuszczam do klatki.
Ale to ja stąd uciekłam. 

Nagle, zrywając się z miejsca tym samym pozostawiając wszystko, co było mi drogie. 
Zapewne zwiędło i uschło niepodlewane. Oby tylko nie przywarło.
Nie wiem, co dokładnie tak mną wstrząsnęło. Nie powiodła się kolejna nędzna próba bycia sobą. Znów pozwoliłam panice zawładnąć umysłem. Lęk przed odrzuceniem ciepłego, bezpiecznego pancerza paraliżował doszczętnie jakiekolwiek poczucie siły oporu. Doń mogli strzelać choćby z kałacha. To niewiarygodnie silne i wytrzymałe bydle. Niestety podobnie, jak oni przebić się nie zdołali, tak i ja od wewnątrz tego nie potrafię. Perspektywa łgania nie tylko bliskich na co dzień, ale przede wszystkim siebie miotała mną do szaleństwa przez co i agresji w każdym tego słowa znaczeniu, a dodatkowy strach przed nieznanym zamykał mnie na klucz przed samą sobą...
Do dziś waham się, czy prowodyrem mojej ucieczki było moje niepowodzenie, czy świadomość, że oni naprawdę wieżą w tą iluzję.
Całe to gówno, jakie mnie dopadło przybrało postać bumerangu- miast go złamać, jedynie odrzucałam coraz silniej i silniej, aż w końcu coraz słabiej. Pewnego dnia nie zdążyłam złapać i powracając wbił się w moje ciało. Biegłam.
A może to siła pędu?
Po raz kolejny uciekłam, a tym razem na dobre, by permanentnie odratować cokolwiek ze mnie wówczas zostało, przez x czasu udając mechanika próbującego naprawić coś, co dawno nadawało się już tylko na złom. Ta prowizorka popsuła mnie jeszcze bardziej. Zgniotła gonitwą myśli, zatopiła w jej sztormie...
Byłam wrakiem. Porośniętym koralowcem, ale jednak wrakiem. Zardzewiałym, zgrzytającym wrakiem z którego demoniczne rybki uczyniły sobie domek. Patrzyłam, jak przemykają coraz odważniej w coraz ciaśniejsze zakamarki, skubią mój koralowiec żywiąc się jedynym pięknem, jakie mi pozostało. Były ładne, kolorowe, ale miały ostre zęby. Czasami przypływał zaprzyjaźniony rekin i rozszarpywał kilka. Lubiłam wtedy patrzeć na krew. Uspokajała mnie.

Podziwiam łodzie podwodne.

Czasami też przybywał z daleka wieloryb z opowieściami ze świata żywych. Słuchałam o ludziach tych bliskich i tych całkiem nieistotnych. Chciałam już tam być, śmiać się, bawić, zdobywać, uczyć- żyć. Zapytałam go kiedyś, czy pomoże mi wypłynąć, jest taki wielki i silny.
-Nie poruszę statkiem, póki wbitą ma kotwice.
Była tam.
Po raz pierwszy ją dostrzegłam.
Ciężka, potężna, osadzona, aż po samą szeklę w dodatku zardzewiałą.
Wyrywałam się, krzyczałam i wyłam. Kołysałam niebezpiecznie, a kiedy opadłam z sił zmęczonym okiem dostrzegłam pewną zmianę- rybek była już cała ławica.
Zawyłam ostatni raz.

Nie lubię się poddawać.
Nie lubię przegrywać, nie umiem odpuszczać.
Ale umiem pogodzić się z porażką i wyciągnąć z niej naukę tak, jak z dna wyciąga się kotwice.

Wiem, że to była tylko i wyłącznie moja wina i dopiero rozumiejąc to, coś we mnie pękło. Roztrzaskało na milion igiełek, które zszyły moje rany. Dno zadrżało, a ja korzystając z tej okazji wyrwałam się wreszcie z otchłani czarnej, jak dupa szatana. 
Obecnie wraz z psychologiem staramy się dotrzeć do sedna i zadbać o to, bym mogła utrzymać się na powierzchni. Bym wróciła do świata żywych, a przede wszystkim poznała i nabrała swoich kolorów- nauczyła się być sobą.
Jestem ciekawa siebie i tego k i m jestem. Choć potrafię przeistoczyć siebie w słowa pisane tak, jak dziś, to wciąż przenikają się z iluzją codzienności.
Bytuję zatem gdzieś pomiędzy, lecz coraz wyżej. Czasami nawet, gdzieś tam w oddali, zdołam ujrzeć promień słońca. Wyobrażam sobie wtedy jego ciepło i zazdroszczę morskim falom. Staram się nie spoglądać w dół, choć i bez tego rybki czasem podpływają to powoli jednak się wynurzam, nabieram sił i uśmiechu. 

Ten blog jest dla mnie nie tylko pamiętnikiem, ale przede wszystkim terapią. 
Będę tu pisać o moich postępach, o słońcu i o deszczu, bombardować myślami, dzielić się pasją.
Teoretycznie wrak to wrak i nie da się go naprawić.
Na szczęście to była tylko metafora...


~*~




czwartek, 1 stycznia 2015

0

Ten blog założony jest na potrzeby mentalnej rekonwalescencji. 
Nie wiem co będę, a czego nie będę zamieszczać. 
Będę pisać, ale jeszcze nie dzisiaj.